Artykuł dedykuję Kamili - z podziękowaniem za cierpliwość i "stawianie do pionu" po obydwu skręceniach :)
Na koniec starego roku dopadł mnie pech - mąż mi wykrakał - idąc na ostatni trening usłyszałam "Zobaczysz, wrócisz z podbitym okiem".
Wróciłam ze skręconą kostką. Wolałabym podbite oko, dałoby się zakryć makijażem... Prorocze okazały się słowa, które wypowiedziałam siedząc w kącie na macie - "na obcasie nie pochodzę". Piekący ból i trener wygonili mnie do domu godzinę przed końcem treningu.
Kostka spuchła, ale dziwnie, z tyłu pięty i dookoła. Dwa dni kulałam ostrożnie po domu - nieco bolało. Owszem, założyłam czerwone szpilki na Sylwestra i przetańczyłam całą noc - tylko na jednej, niezbyt mocnej, tabletce przeciwbólowej, ale odchorowałam to parę dni później.
No ale jak tu pracować...? Wszak fotograf to robota fizyczna :)
Większe zlecenia szczęściem miałam za sobą, potem Święta, można było odpocząć.
Problem w tym, że więzadła to głupia sprawa - niespecjalnie to boli, niby bzdura, a czas regeneracji to 6 tygodni. Muszą się "zejść" i to na to potrzebują czasu - wtedy naprawdę jedynym sportem który można uprawiać jest szydełkowanie... albo żarcie na czas przed TV.
Leżeć przed TV należy w "skarpecie" z apteki - jeśli ją kupujecie, dobrze jest ją zmierzyć - musi być ciasna, bo się rozejdzie z czasem, ale jeśli macie opuchnięcie nad piętą, jak miałam ja - ostrożnie ze "skarpetami" - wybierzcie taką bez wycięcia na piętę - mnie obrąbek wrzynał się w opuchliznę - albo zwykły bandaż. Potem "skarpeta" ma usztywnić kończynę, ale tak, żeby dało sie chodzić - i tu dochodzi kwestia zapięcia buta - pech, jest zima...
Z lekarzami u nas wiadomo jak jest - i tak miałam farta, bo do dobrego lekarza muszę czekać... tylko miesiąc :)
Póki co ratuje mnie rehabilitantka. "Dobry rehab to skarb" - mawiają sportowcy - nie wiedziałam, że tak mawiają, ale Kamila jest warta tyle złota ile waży :)
Na początek nawrzeszczała na mnie (oględnie mówiąc) za samo pytanie kiedy mogę założyć obcasy.
A tak poważnie - powiedziała, co robić tuż po skręceniu (ściągnąć opuchliznę bandażem elastycznym, noga w górę, nie łazić, podpowiedziała co wysępić w aptece) ratowała mnie zabiegami, otejpowała mi dwukrotnie kostkę i na koniec wybrała ortezę. Tak, ortezę, taką ze sklepu ze sprzętem rehabilitacyjnym - gdyby nie stabilizacja w postaci ortezy, nie wiem jak zniosłabym cały dzień zdjęć z ekipą na terenie zakładu produkcyjnego. A tak dałam radę - w butach za dużych o 2 rozmiary, bo "zbrojona skarpeta" swoje gabaryty ma - wieczorem czułam zmęczenie, ale dało sie wytrzymać.
Tu dopiszę jeszcze, bo nie wiadomo czy się nie przyda - orteza ze sklepu ze sprzętem jest refundowana. Podobno w 90%, ale potwierdzę to po wizycie u lekarza.
Z doświadczenia późniejszego wiem, że nie ma co kozaczyć - być może za wcześnie wróciłam na treningi - o bieganiu Kamila w ogóle nie chciała słyszeć - bo okrąglutki miesiąc potem skręciłam tak samo tę samą kostkę po raz drugi. Fakt, leciałam na obcasach, bez "skarpety" (mniej hardcorowego "usztywniacza", takiego z Decathlonu), podłoga jak lustro... A dwa dni wcześniej cały bal fotografowałam na obcasach; plus bieganie do zaimprowizowanego studia. Pech dopadł mnie przy wynoszeniu sprzętu... leciałam po resztę :)
Przy drugim skręceniu dowiedziałam się od rehabilitantki, że włożenie kostki w gips to żadne rozwiązanie... że jeśli nie wyhamuję to czeka mnie niemal inwalidztwo, a o obcasach mogę zapomnieć.
Zatem... jeśli zdarzy się Wam podobny uraz - od razu do lekarza; albo chociaż do sprawdzonego rehabilitanta; słuchajcie go i nie lekceważcie kontuzji.
Złamanie zaleceń może Was kosztować stratę zlecenia, dłuższe unieruchomienie, a nawet koniec w wykonywaniu zawodu - więzadła nie tolerują przeciążeń, a my sporo chodzimy i dźwigamy.
Schody, kilometry, ciężary - warto wydobrzeć zanim ruszymy znów do roboty :)