Podobno najlepsze światło jest w Nikiszowcu właśnie w październiku.
Po raz pierwszy dotarłam tam wiosną 2007 roku - koleżanka Kasia, psycholog i fotograf miała dość determinacji, żeby mnie tam zaciągnąć :)
Po drodze wysiadłyśmy w Giszowcu, rozejrzałyśmy się i... wsiadłyśmy do autobusu jadącego do Nikiszowca... Giszowiec jest kolorowy i schludny, ale nie ma tego klimatu. Nikisz, jak go nazywają Ślązacy, oczarował mnie od razu - specyficzny układ ulic, zielone ogródki we wnętrzach kamienic ustawionych w kwadrat, czerwone obwódki okien, stare drewniane drzwi klatek, równie stare schody.
Gdyby nie samochody - cofnęłam się w czasie o 100 lat.
I Ślązacy - serdeczni i otwarci. Cały dzień fotografowałyśmy, dwie kobiety z aparatem były wyłącznie życzliwie zaczepiane, pytano nas czy nam pozować.
Co takiego jest zatem w tej starej górniczej dzielnicy Katowic, z własnym kościołem, rynkiem, pocztą i zakładem fotograficznym? Właśnie klimat. Choć różne słyszałam opinie na temat bezpieczeństwa tamże - co do stanu faktycznego uświadomili nas tubylcy, życzliwie radząc odnieść sprzęt do hotelu, skoro skończyliśmy robić zdjęcia - nigdy nie widziałam tam grasujących hord kiboli, wiadomo jakiego klubu :)
Fakt, po raz drugi byłam tam w mieszanym towarzystwie, we wrześniu 2009 roku. Po raz trzeci niedawno, w ramch Warsztatów Fotograficznych "alterDiastar", które odbywały się w Żorach. Tym razem na Nikiszowiec ruszyliśmy z... analogami.
Jest co wspominać, choć "mój" Nikiszowiec po 8 latach jest inny. Odmalowany, wyremontowany, z nowymi oknami i domofonami. Z kawiarnią przy głównej ulicy. I choć z sentymentem tam wracam, trzeba dobrze szukać, żeby znaleźć atmosferę sprzed lat...
"Mój Nikisz" jest taki:
Sprawdźcie same czy Nikiszowiec Was inspiruje :) tutaj znajdziecie historyczny rys tej starej górniczej dzielnicy Katowic.