Lato. Żar się leje z nieba. A my w pracy.
Jeśli to plener, reportaż z festynu pod gołym niebem, koncert przy okazji festynu - sprawa jest prosta. Dżinsy albo bojówki, wygodne buty. Albo dowolnie, co tam mamy pod reką, biorąc pod uwagę z reguły tyko funkcjonalność ubioru. My, kobiety.
Fotograf rodzaju męskiego ma prościej. Wersja pierwsza mniej lub bardziej elegancka (do dżinsów koszula albo bluza/t-shirt) lub bardzo elegancka - garnitur.
I już.
A my, baby...?
Lato jest tą porą, kiedy chętnie odkrywamy ciało. I nic w tym złego, jeśli ubierzemy się stosownie do wieku i figury.
Są jednak sytuacje, w których po prostu musimy się ubrać w określony sposób i już. I nie ma dyskusji. Zacznijmy od najbardziej oczywistych, "kościelnych".
Sytuacja numer jeden - ślub - pół biedy, jeśli jesteśmy wyłącznie w pracy.
Ja zakładam ciemne spodnie, żakiet, elegancką bluzkę. Obowiązkowo obcasy. Oczywiście eleganckie baleriny są jak najbardziej na miejscu. W końcu robimy kilometry biegając po kościele i na przyjęciu. Torba swoje waży i niektóre z nas po prostu wolą płaskie buty i już.
W kościele, na przyjęciu - jestem w pracy, jak pani w banku. Jestem także profesjonalistą, mój ubiór świadczy o mnie, to ja decyduję jak mnie postrzegają. Czemu o tym piszę? Podpisywałam kiedyś umowę na zdjęcia ślubne, a przyszła panna młoda pyta wprost "Ale nie ubierze się pani jak wór?" Przeżyłam lekki szok, bo w tym wypadku ubranie jest dla mnie wyrazem szacunku dla wydarzenia i miejsca, więc nie wyobrażam sobie, żebym mogła się ubrać inaczej niż oficjalnie.
Fakt, kiedy ja zaczynałam fotografować śluby, różne ubiory na fotografach - głównie panach - się widziało...
Kolejny problem pojawia się, kiedy jesteśmy i gościem ślubnym i fotografem. Temat skomplikowany dla mnie, fotografującej kobiety. Wszystkie ślubne fotografki też wiedzą o czym piszę.
Przede wszystkim jestem w pracy, ale jestem też kobietą. Jak tu ubrać się na tyle wygodnie, żeby bez ograniczeń zrobić zdjęcia, ale i na tyle ładnie, żeby czuć się gościem weselnym? Wcale nie jest to łatwe. Moja największa wpadka to czerwona piękna kopertowa sukienka, która trzymała się... na wstążce w pasie :) - uprzedzam pytanie - agrafkę zawsze mam ze sobą :) Co z tego, że była dość długa, skoro była też wydekoltowana, a przy każdym dłuższym kroku pokazywała za dużo nóg. Komentarz mojego męża, który obserwował mnie ławek, z perspektywy gościa: "Ksiądz nie wiedział co z oczami zrobić". Prawdopodobnie reszta gości myślała tak samo, a ja nie zdawałam sobie sprawy z tego, że źle wybrałam ubranie na tą okazję... Od tamtej pory wiem, że ślub/chrzciny/komunia to nie rewia mody. Dobieram ubranie dyskretnie - wolę nie rzucać się w oczy niż "błyszczeć jak jodła na mrozie".
Jak Wy, dziewczyny - artystki, indywidualistki i profesjonalistyki zarazem - dajecie radę z tematem...? Ma to dla Was znaczenie czy nie...?
Piszcie na forum!
Następny temat z tej serii, w związku z tym, że fotografuję konferencje - wkrótce.